Kiedyś znalazłem pod blokiem ptaka Miał złamane skrzydło i spętane nogi Miotał się biedak w odmętach świata Łza w oku chłopaka kto mu to zrobił Wniósł go do domu i włożył w karton Mroźna noc zimy luna w nowiu Łopot i szelest nie dały mu zasnąć Późna godzina smog dusił miasto za oknem szaro mgła szeptem nocy Wyszedł na balkon okryty kocem Usiadł i oparł się o balustradę Nastała cisza przyjaciel zasnął Ostatnia podróż w dłoni zostało tylko kilka okruchów chleba usnęli razem Kiedyś przestałem wierzyć że dobro wraca Kumpel mi mówił bardziej opłaca się krzywda na drugim Co wieczór do swego skromnego gniazda powracam On gdzieś w ukryciu na drugim końcu świata spłaca swe długi Nim się wzniesiemy jak ptaki musimy nauczyć się żyć jak ludzie Łatwiej jest ranić niż kogoś unieść wierzyć że ranny kiedyś pofrunie Spoglądam z nadzieją w górę na promienie słońca które dziurawią chmurę Tam raj dla mych sióstr i braci błękitne niebo polećmy kluczem Nie mogą zabrać mi marzeń ni wymazać tego co w sercu żywe Nie podetną mi skrzydeł Odwrócą głowy gdy spadasz tylko lustro patrzy w oczy prawdziwie Nie podetną mi skrzydeł Nie mogą zawrócić rzeki zatamować źródła które w nas bije Nie podetną mi skrzydeł Nie czas zawracać chcę nadal latać by złapać wiatr muszę wzbić się wyżej Nie podetną mi skrzydeł Ptaki wabi się ziarnem ludzi srebrem Marne jest wszystko to czego sam unieść nie zdołam Staję się tym czym się karmię nie chcę nic więcej Czyste powietrze otwarta przestrzeń przejrzysta woda Wszędzie gdzie ważą szmal tam szczypta obłudy Tutaj gdy śnisz ktoś szybko cię ze snu obudzi Dlaczego brat bratu z zazdrości by oko wyłupił Pniesz się do góry chcą cię zawrócić cieszą gdy szlak po drodze gubisz Nie będzie już nigdy samotny kto choćby raz zaprzyjaźnił się z bólem Czekając na wynik na onkologii, przyjażnie weryfikuje Optymizm praktykuje, harmonia łagodność szacunek Niepewność ciężko samotnie unieść, zły czas z pamięci kasuje Czy ptak ze złamanym skrzydłem pozostanie ptakiem Przyodziej wilczą skórę, zaczną się bać, podejdą z dystansem Wokół upadli aniołowie, ja, szukam schronienia w sobie Fejm ani sława, flesze ni brawa, nie były nigdy tym czego pragnąłem Wokaliza: Ooooo... Nie mogą zabrać mi marzeń ni wymazać tego co w sercu żywe Nie podetną mi skrzydeł Odwrócą głowy gdy spadasz tylko lustro patrzy w oczy prawdziwie Nie podetną mi skrzydeł Nie mogą zawrócić rzeki zatamować źródła które w nas bije Nie podetną mi skrzydeł Nie czas zawracać chcę nadal latać by złapać wiatr muszę wzbić się wyżej Nie podetną mi skrzydeł