Dnia pewnego, za Gierka Ktoś mi ukradł cukierka. Wielka była to strata, Bo go niosłem dla brata. Miał być na urodziny Ode mnie i rodziny. Miał być na urodziny Ode mnie i rodziny. A to bzdura, bzdura jak mało która. Bzdura, bzdura jak mało która. A to bzdura, bzdura jak mało która. A to bzdura, bzdura jak mało która. Brat niski był od małości, I chudy - same kości... Ucieszyłby się na pewno, Bo suchy był jak drewno. I nogi go bolały, I cały był zdrewniały, I nogi go bolały, I cały był zdrewniały... A to bzdura, bzdura jak mało która. Bzdura, bzdura jak mało która. A to bzdura, bzdura jak mało która. A to bzdura, bzdura jak mało która. Może by trochę przytył I wreszcie byłby syty. A tak to i nie... i nie był krzepki, I nie miał piątej klepki. Pracował w hucie na zmiany I często był pijany. Pracował w hucie na zmiany I często był pijany. Przypadkiem rzucił pracę I wylądował w pace, A wszystko z mojego powodu, No bo cuksa stracił za młodu. Przypadkiem rzucił pracę I wylądował w pace, A wszystko z mojego powodu, No bo cuksa stracił za młodu. Mój cukierek! Mój cukierek!