– Na progu twego domu ktoś oddaje mocz Dziedzinę twoją ma za szalet Do okien ci zagląda stale dzień i noc Ty z tego drwisz, Sowizdrzale – Przecież wiem kto Robi mi to Bym bał się, wściekał się na zło Aż strawię czas swój na bezsilny lęk i boje Ja wolę skok Przez blask i mrok Na tyczce drwin, bez zbędnych zwłok Nad każdym błotem śmignąć i nad każdym gnojem Niech patrzy drań Co łatwych pań Ma w bród za kilka śliskich zdań Jak żyją ci, co się nie mają czego wstydzić Judasza spłosz A on za grosz Zmyśli, czego nie widział wprost Czego się nie da zniszczyć – z tego trzeba szydzić – Bezkarnie w biały dzień szaleje wściekły pies I mądrość też ugrzęzła w szale Mądrością dzisiaj wściekły śmiech z nieśmiałych łez – A ty szalejesz, Sowizdrzale! – Jest śmiech i śmiech Jak dar, jak grzech A ja się będę śmiał za trzech Z wściekłego psa, co kąsa wokół, zanim zdechnie Lecz jest i łza I nad nią ja Nie parsknę, póki boleść trwa I pierwszy walnę w pysk, co przy niej się uśmiechnie Lub zaleję się po chamsku W uczcie ślepców wezmę udział I jak pijak dam się zamknąć W pierwszej lepszej budzie Lub zatoczę się w ramiona Sine, wyprzedane do cna Skoro ma być opłacona Moja miłość nocna Lub zadławię się na amen Myślą, która nic nie sprawi Aż mi w końcu pozostanie Codzienna nienawiść... – Na linie tańczysz już podciętej z obu stron Nad tłumem, uskrzydlony w chwale Gdy spadniesz – zginiesz i nie zabrzmi nigdy dzwon Nad twoją gwiazdą, Sowizdrzale! – Gonimy czas Czas goni nas Chłoszcze po piętach raz po raz I nie nadzieja każe pozbyć się wytchnienia Wśród drzew i chat Od lat, od lat Gna ludzi niewidzialny bat I lęk przed snem, bo w czasie snu bat rytm swój zmienia Więc choćbym chciał – Nie będę spał Tańcem i śpiewem będę rwał Do góry dusze poduszone własnym ściskiem Stąd widzę, gdzie Szukają mnie I w całym świecie czuję się Jak brzdąc w kołysce, gdy go ręce pieszczą bliskie – Wyzywasz ciągle tych, co w złotych tronach tkwią Cudownych nie zna świat ocaleń Za dokuczliwość możesz stracić głowę swą Drugiej nie znajdziesz, Sowizdrzale! Mój los – to głos Mój głos – to stos Stos – do lepszego świata most Nie moja sprawa szukać dla mnie nowej głowy Dopóki trwa Bandycka gra Ta, którą mam niech drwi i łka Dopóki nie pojawi się Sowizdrzał nowy Już mi płomień twarz osmalił Już się zbiera gwarna gawiedź Już się inkwizytor chwali Paląc ku poprawie Już do domu dymem wracam Szarpię drzwiami zhańbionymi Matka ściera łzy przy pracy Bo jej w oczy dymi Już i popiół wygasł w chłodzie Palenisko wymieciono Krąży plotka po narodzie Że heretyk spłonął