Za chwilę start wielkiego biegu za miliony Więc doczekałem się nareszcie swego dnia! Chrypną głośniki: Czarny koń, dżokej w czerwonym! To dżokej mój, a Czarny koń - to właśnie ja! Nie na mnie skierowane publiczności oczy Na mnie nie stawiał nikt, pisano o mnie źle Ale ja wiem, że mogę gnać, co koń wyskoczy I że zwycięstwo jest pisane właśnie mnie! Start! Tunel toru za barierą się otwiera Do przodu rwę, wiatr z oczu mi wyciska łzy Dżokej w strzemionach staje, chłoszcze, jak cholera! Na czarnej sierści rosną pierwsze pręgi krwi Sam wiem, jak biec! Kopyta szarpią ruń na bruzdy Przeszkody tnę - jedna po drugiej - od niechcenia! Ach, jakbym biegł! - Tylko bez siodła i bez uzdy Co chcą powstrzymać mnie od mego przeznaczenia! Co mnie obchodzą publiczności dzikie wrzaski! Co mnie obchodzi dżokej mój - czerwony karzeł?! Ja tu dla siebie biegnę, nie z niczyjej łaski I - co potrafię - zaraz wszystkim wam pokażę! Znikają z obu stron chorągwie, twarze, godła Ja czuję tor i tylko tor, i kopyt takt Więc jeden ruch! - i wylatuje dżokej z siodła I z pyska znika mi wędzidła słony smak! Pędzę co sił, cóż dla mnie dyskwalifikacja Przegrywa stajnia, dżokej, widz - ale nie ja! Nikt nie zagrozi mi - to dla mnie ta owacja Lecz meta nie jest końcem biegu - ani dnia! Więc dalej gnam, nie wiedząc - czy to ja, czy nie ja O którym wrzeszczą, że oszalał! - Ich to rzecz! Stać mnie na wszystko! - byle tylko bez dżokeja! I raz na zawsze - z siodłem, uzdą, pejczem - precz!