Strumień deszczu na skroniach Patrzę na Wisłę, a kartki mokną w dłoniach Patrzę na życie, miasto śpi bezpiecznie w domach Gdzie w każdym z nich mieszka niejedna historia Czasami wkradam się jak złodziej w czyjeś życie W bródach brodzę, w śmierci, śmiechu zachwycie Czasem zazdroszczę, czasem nienawidzę Wiem, że każdy ma swoją drogę, ja o swojej wam piszę I słucham ludzi, w ich oczach widzę siebie Może naiwnie w solidarność między nami wierzę W czterech składach zaklęty, nie jeden dramat przeklęty, który chcesz wyrzucić z siebie Wiele bólu, który trochę już zaśniedział Ale wciąż krzyczy, by ktoś o nim opowiedział Nawet jeśli będą mówić, że pamiętać nie warto To my i kamienie jesteśmy świadkiem z przypadku Chcę wyrzucić z siebie gniew, wyruszam w miasto Uciekam z miejsca, w którym czuję się zbyt ciasno Warszawa nie śpi, dzisiaj będzie moja parą By za ręce przez?? nocny spacer ku gwiazda Przemierzam miejsca, które znam na pamięć Tysiące kroków tylko po to by sens znaleźć Spokojna noc, powoli zanurzam się w ciszy I tylko wiatr rozwiewa niespokojne myśli Niby samotnie, jednak mam tu słuchaczy Dookoła kamienie, które niejedno widziały I myślę, gdyby kamienie mogły mówić Powiedziałyby prawdę tak różną dla ludzi To dziwny świadek, więc opowiem historie Możesz krzyczeć tu ze mną, wyrzuć to co siedzi w tobie Nie bój się, one nigdy nas nie skrzywdzą To nie ludzie, których oczy ciągle nic nie widzą Tak wiele bólu dzieje się za kurtyną Wśród ścian, które milczą, choć czasem gdy nadstawisz ucho, krzyczą