Popijam mój szprycer przez słomkę z papieru Przyglądam się ludziom, jak pędzą do celu Gotują się w busach, nie mają gdzie siedzieć Wciąż patrząc pod nogi, nie patrzą przed siebie Przez tynki i farby ze ścian się kruszące Zagląda w szczeliny prażące skroń Słońce Odbiło się w srebrnym lusterku szumiącym Przygrzało do głów już maszynom żyjącym Nad rzeką, co błyska, ujrzałem człowieka Co nigdzie nie pędzi i na nic nie czeka Wpatruje się w niebo, wsłuchuje w śpiew ptaków Zmieszany z muzyką ulicznych śpiewaków Zmieszany z szelestem, szumami, świstami Chłodniejszych powiewów pomiędzy wierzbami Tak siedzi w zadumie, kto wie, o czym myśli Niemłody, niestary, człek nad brzegiem Wisły