Morfina dawała mi żyć, ale odbierała życie rodzicom A teraz, jak już staram się z tego wyjść To już tak na mnie nie krzyczą Morfina dała mi uścisk, jakby ktoś mnie naprawdę bardzo pokochał Teraz nie może mnie puścić Tato, boję się schodzić po schodach Morfina dała mi buzi, chciała mi ulżyć Chciała, żebym poczuł szczęście I mogłem już sobie wywróżyć, że to jest niemożliwe bez niej Morfina zabrała mi sny, choć były najpiękniejsze na świecie Zostawiła ślady krwi na biurku, koszulkach i krześle Morfina, morfina, morfina, morfina Już nigdy tak samo nie wjedzie Fentanyl, oksykodon, heroina Już nigdy nie będzie tak pięknie Metadon, buprenorfina Benzodiazepiny i wyrok Najlepsze dni to był, kurwa, Antidol Ale ten czas bezpowrotnie minął Jak wychodzę na ulicę to widzę jak dobro ginie I mnie śmieszy, jak raperzy nawijają o morfinie Ona zabrała mi życie, sam zabrałem sobie życie I zniszczyłem je całej swojej rodzinie Złamałem przysięgę, waliłem w kabel po każdym koncercie Porażki są śmieszne, jak życzysz mi źle Spotkamy się w tym samym piekle Kocham morfinę i nienawidzę To nie zabawa na tydzień Ona zabrała mi życie, ona kazała mi cierpieć Ona kazała mi klęczeć, ona kazała mi płakać Ona zabrała mi lata Ona chciała, żebym upadł i żebym, kurwa, nie wstawał Ona kazała mi ryczeć w pierdolonej samotności Z której już nigdy nie wyjdę Jestem tak bardzo zniszczony Jestem tak bardzo toksyczny, a tak bardzo chcę bliskości Ona zabrała mi siebie, ona zabrała mi ciebie Ona zabrała mi siebie, ona zabrała mi siebie