Słuchajcie śmiertelnicy Spod krzewu wyłania się Czort I szczerzy się do mnie A siedzę na murze czyniąc honory Lecz ta martwa aura Wciąga mnie do niej Pochłania mnie i zgniata Jak czarnej dziury mrok Gwiazdy spadają gdy wilki wyją Chłód grobowca nad którym umieram W tym bezczelnym kanonie Głos Demona się rozbija Chleba Własny mentalny morderca sumienie Czy już uczuć w Tobie brak A ile mógłbym stracić Złotych talarów i męczenników dusz Dzisiejszy zmrok sprawił że wpadam w głąb Własnego ducha I szukam siebie sprzed lat Mijając wszystkie tezy i prozy Umiera mi dusza Coś czego Wy nie macie Bo ten upiór to mój wolny duch Me ciało przeszywa kości i skórę Stuletnie mogiły tylko ścieka wosk Na śmierć Na sztandar triumfu śmierci Dobiega już koniec paskudnej sielanki Z otchłani klątwa w rozkwicie Palcami oczy zamknięte Monety wsuwają do ust Mosiężny sarkofag popłynął już Styksem I Charon drenuje dalej Tam gdzie jeszcze mi nie znane I znów nie patrząc za siebie Na marzeń ruiny co pyłem się stały Obrosły jak stare kurhany Wojownik czy król Nędzarz czy ból Lecz zawsze do końca swego wzroku nie puszcza Nigdy w tył za siebie Jednakowa śmierć Dla ludzi wiary z duszą i bez Ostateczny triumf Śmierci