Co muzyka potrafi zrobić z nikogo? Mnie! I choć wiem, że ziomki wciąż na niej wychodzą źle To jednak kiedy jesteś w grobie jedną nogą, wiesz Że dzięki niej zawsze możesz zacząć na nowo (na nowo, na nowo) W swoich oczach zawsze byłem średni, w jej najlepszy I choć na co dzień nie ma we mnie nawet cienia bestii To tylko dzięki niej, bo udziela amnestii demonom Tłumionym we mnie gdy mogą zmieniać się w wersy Jestem człowiekiem, który nie zasłużył na to miano Wiem, że zrobiliście co mogliście tato, mamo Sam próbowałem zmienić się, lecz to dość mało dało Szukałem siebie wszędzie: New Age, Buddyzm, Tarot, Tao Jestem wrakiem na dnie życia, moja skrzynia skarbów Otwiera się tylko na chwilę, kiedy wydam album Potem zamyka na miesiące bicia głową w marmur Bo każda płyta, która wyszła to juz epitafium Kochać coś, co cię zabija to jest słaba opcja Bo idąc za miłością zwykle kończysz na manowcach Żyjesz na użytek śmiechu ludzi, śmiechu bogów By ostatecznie stracić rozeznanie, gdzie tu powód? By poprzez dni, miesiące i lata pchać ten syf Zdobyć szczyt, by się na nim roześmiać przez łzy To absurdalne, wdrapywałem się tu długi czas A teraz chcę już tylko zejść, żeby wejść drugi raz To było silniejsze ode mnie, nie propsujcie mnie, lecz siłę tego Czegoś nigdy w tym nie rozumiałem, miałem liche ego Nieporozumieniem było wystawiać te krzywe emocje na widok Lecz pomimo tego zawsze byłem nie dość rozgarnięty By słuchać mądrzejszych i niedościgniony W tworzeniu z mozaiki słabości ikony wojownika Bo chociaż świat dał w kość mi, to pomysł Że szale przeważyły tu moje zdolności to pomyłka Nie wiedziałeś kto mu losy tka Kto stał za nim kiedy bosy gnał Poprzez szlaki usłane cierniami Kto go pchał, kiedy stał jak słup soli Naprzeciw zamieci nie bedąc pewnym czy ustoi Poprzez eony, wcielenia, splendor i gruz Troi Mego imienia sens z niezliczonych ust moich synów Płynie jak nieprzerwany strumień świadomości Że to pierdolone życie jest niczym bez (niczym bez, niczym bez) I chyba właśnie, to jest powód