Dekadę z okładem się czułem jak śmieć Nie będę tu szukał metafor, Grunwaldzkie pato Nie że bandyci, prędzej menelskie ładowanie alko Schizy tak ciężkie, że usiadły na łeb I aż mi nockę zerwały Jak masz się za gówno, to każda impreza Cię spycha W stronę zagłady Poprzez napady szału chciałem tu poczuć w końcu cokolwiek innego Każda dziura w szafie, drzazga w ręku Była owocem silnego Poczucia, że nic mnie nie czeka Marnuję powietrze i nie mam żadnej wartości Na stałe zagościł w diecie Każdy specyfik od zmian świadomości Łojone w piątek, świątek Imieniny kota, urodziny brata Połowa domu śmierdzi jak żul Tak pewnego dnia do mnie mówi matka Totalna porażka, w nocy i za dnia Dawałem w palnik, jak gastro usiadło za bardzo Wymówek na całą płytę by było Przestawałem rzadko Mówili, że może to rozwód starych Może uraz głowy, jak byłem mały? Maska rapera zasłaniała chłopca Który do siebie czuł wiecznie nienawiść I zła chemia mózgu- mówił psychiatra Napady smutku, ataki lęków Po latach na celu, to wszystko układać Bez używek, leków Panie pacjent, potrzebuję więcej prochów na kolację Bo od fochów tych demonów już nie zasnę Wokół w szczerym polu słyszę kuropatwę I pytanie - jak się w ogóle tu znalazłem? Czy ten topór w mojej dłoni jest naprawdę? Potrzebuję więcej mroku w tym obrazie Nie przytulę Bogów, bo jestem nim sam też Ze sobą gadam jak lekarz i pacjent Synapsy w mózgu spalone jak Deadpool i Krueger Zatkany kluber na backstage'u w klubie Gdy mówię to język zwinięty mam w supeł I z trudem coś łapię jak popsuty router Diabelski łupież, demony nad ranem Taxiarz odmawia mi kursu, odjechał Rzygam gdzieś w bramie, oparty o ścianę Na której ktoś napisał, że Boga nie ma Tryb autozniszczenia, konsekwencje jebać Do kubka leję wódy na dwa palce Wyłączam telefon, bo dzwoni kobieta Z prochu powstałem i proch mam w samarce Miejskie atrakcje, używki, kłamstwa Tabletka w kształcie domino na dłoni Kolega ostrzega, że mocna jest dawka Więc zarzucam pół i pędzę jak Colin McRae Aż w końcu siada mi łeb Samopoczucie jak najgorszy śmieć I teraz mi dziwnie, gdy piszę ten tekst Bo gdybym nie przestał to pewnie bym zdechł Ty pewnie też wiesz i podskórnie czujesz Nie muszę mordo prywatnie Cię znać Że jeśli odkręcisz za mocno ten kurek To sam się utopisz w tym gównie bez dna (ah) Wspomnienia, flashbacki z wojny Wokoło ludzie, ktoś stawia mi strzała Szczękościsk i gały wyjebane z orbit Wszystko się cofa, na bar puszczam pawia Zabawa jak chuj, lecz odpuszczam mordo Bo poza poryciem chcę z życia coś mieć Nie będę Ci gadać jak szkolny psycholog Pozdrawiam, i tak kurwa zrobisz co chcesz Panie pacjent, potrzebuję więcej prochów na kolację Bo od fochów tych demonów już nie zasnę Wokół w szczerym polu słyszę kuropatwę I pytanie - jak się w ogóle tu znalazłem? Czy ten topór w mojej dłoni jest naprawdę? Potrzebuję więcej mroku w tym obrazie Nie przytulę Bogów, bo jestem nim sam też Ze sobą gadam jak lekarz i pacjent