Moje miasto mam we krwi, moich ludzi mam w sercu
W głowach nam się nie mieści, tyle rzeczy bez sensu
Ty możesz nie widzieć tu nas, wisimy nad miastem spokojnie jak duchy
Próbując zaginać tu czas, chociaż jest katem i co dzień nas dusi
I widzę tu miłość i gniew, i brud, i śmiech, i strach, i ból
I widzę tu szczęście też i morze łez, i wielki dół
Minuty wiesz, lecą jak stówy, więc czasu wciąż mamy za mało
W oparach skuna i wódy mówimy znów sobie dobranoc
I słyszę tu śpiew i szum, i szept, i krzyk, i huk, i ciszę
I czuję tu lęk i złość, i stres, i dumę, bunt i siłę
Nie umiem być tutaj bezsilny - wiem, dodać w tej walce otuchy
Przez te betonowe doliny prowadzą te świata łańcuchy
Pod nogami tu masz kostkę Bauma, nad głową znów masz kwaśny deszcz
Skitraną masz gdzieś kostkę chałwy, a miasta tu znasz każdy metr
I widzisz to miasto na dłoni, trzymasz spokojnie swe asy w rękawie
I nic nie pozbawi Cię marzeń, żyć i umrzeć w Warszawie
Żyć i umrzeć w Warszawie, gdzie diabeł często się śmieje
Gdzie łatwo trafić na krawędź i wszystko szybko się dzieje
Minuty lecą jak stówy, więc czasu ciągle za mało
W oparach skuna i wódy mówimy sobie dobranoc
Żyć i umrzeć w Warszawie, gdzie diabeł często się śmieje
Gdzie łatwo trafić na krawędź i wszystko szybko się dzieje
Minuty lecą jak stówy, więc czasu ciągle za mało
W oparach skuna i wódy mówimy sobie dobranoc
Z moim miastem żegnam weekend, idę z nim za blok zapalić
Z nami Bastek, Banach, Dikers – rano czeka nas paraliż
Moje żyły jak ulice ten sam syf z kopalnych paliw
A te słowa jak mój snickers, zna je większość z tych lokali
WWA nie łyka ściemy i najlepiej wie jak było
Ty chcesz ukryć to jak przemyt, ona widzi Cię na wylot
Tutaj mamy wyższe ceny, więc za więcej Cię zabiją
A uczucia to jest przemyt, pokryj faktury za miłość
Ja na bzdurach się nie skupiam, jestem free jak Veturilo
W chmurach jak Żwirkowi góra, nazywajcie mnie tu pilot
Znowu jestem na zakupach, zawsze po niewielką ilość
I zawsze zielone płuca są moją Etopiryną
Tutaj możesz nisko upaść, wtedy przyjdą komornicy
Bo za bardzo ciąłeś skróta, zamiast użyć obwodnicy
Ja latam po okolicy dużo wyżej niż latawiec
Urodziłem się w stolicy, mogę umrzeć też w Warszawie
Żyć i umrzeć w Warszawie, gdzie diabeł często się śmieje
Gdzie łatwo trafić na krawędź i wszystko szybko się dzieje
Minuty lecą jak stówy, więc czasu ciągle za mało
W oparach skuna i wódy mówimy sobie dobranoc
Żyć i umrzeć w Warszawie, gdzie diabeł często się śmieje
Gdzie łatwo trafić na krawędź i wszystko szybko się dzieje
Minuty lecą jak stówy, więc czasu ciągle za mało
W oparach skuna i wódy mówimy sobie dobranoc
W głowach nam się nie mieści, tyle rzeczy bez sensu
Ty możesz nie widzieć tu nas, wisimy nad miastem spokojnie jak duchy
Próbując zaginać tu czas, chociaż jest katem i co dzień nas dusi
I widzę tu miłość i gniew, i brud, i śmiech, i strach, i ból
I widzę tu szczęście też i morze łez, i wielki dół
Minuty wiesz, lecą jak stówy, więc czasu wciąż mamy za mało
W oparach skuna i wódy mówimy znów sobie dobranoc
I słyszę tu śpiew i szum, i szept, i krzyk, i huk, i ciszę
I czuję tu lęk i złość, i stres, i dumę, bunt i siłę
Nie umiem być tutaj bezsilny - wiem, dodać w tej walce otuchy
Przez te betonowe doliny prowadzą te świata łańcuchy
Pod nogami tu masz kostkę Bauma, nad głową znów masz kwaśny deszcz
Skitraną masz gdzieś kostkę chałwy, a miasta tu znasz każdy metr
I widzisz to miasto na dłoni, trzymasz spokojnie swe asy w rękawie
I nic nie pozbawi Cię marzeń, żyć i umrzeć w Warszawie
Żyć i umrzeć w Warszawie, gdzie diabeł często się śmieje
Gdzie łatwo trafić na krawędź i wszystko szybko się dzieje
Minuty lecą jak stówy, więc czasu ciągle za mało
W oparach skuna i wódy mówimy sobie dobranoc
Żyć i umrzeć w Warszawie, gdzie diabeł często się śmieje
Gdzie łatwo trafić na krawędź i wszystko szybko się dzieje
Minuty lecą jak stówy, więc czasu ciągle za mało
W oparach skuna i wódy mówimy sobie dobranoc
Z moim miastem żegnam weekend, idę z nim za blok zapalić
Z nami Bastek, Banach, Dikers – rano czeka nas paraliż
Moje żyły jak ulice ten sam syf z kopalnych paliw
A te słowa jak mój snickers, zna je większość z tych lokali
WWA nie łyka ściemy i najlepiej wie jak było
Ty chcesz ukryć to jak przemyt, ona widzi Cię na wylot
Tutaj mamy wyższe ceny, więc za więcej Cię zabiją
A uczucia to jest przemyt, pokryj faktury za miłość
Ja na bzdurach się nie skupiam, jestem free jak Veturilo
W chmurach jak Żwirkowi góra, nazywajcie mnie tu pilot
Znowu jestem na zakupach, zawsze po niewielką ilość
I zawsze zielone płuca są moją Etopiryną
Tutaj możesz nisko upaść, wtedy przyjdą komornicy
Bo za bardzo ciąłeś skróta, zamiast użyć obwodnicy
Ja latam po okolicy dużo wyżej niż latawiec
Urodziłem się w stolicy, mogę umrzeć też w Warszawie
Żyć i umrzeć w Warszawie, gdzie diabeł często się śmieje
Gdzie łatwo trafić na krawędź i wszystko szybko się dzieje
Minuty lecą jak stówy, więc czasu ciągle za mało
W oparach skuna i wódy mówimy sobie dobranoc
Żyć i umrzeć w Warszawie, gdzie diabeł często się śmieje
Gdzie łatwo trafić na krawędź i wszystko szybko się dzieje
Minuty lecą jak stówy, więc czasu ciągle za mało
W oparach skuna i wódy mówimy sobie dobranoc
Other albums by the artist
MLK
2023 · single
Raz Na Tak…
2023 · single
To Wydarzyło Się Naprawdę Oprócz Tego Co Zmyśliłem
2023 · single
IS.OK
2022 · album
Ciągle Stoję
2022 · single
VOYAGE
2022 · single
LOST IS.OK
2021 · album
Czekanko
2021 · single
Lost
2021 · single
Similar artists
Shellerini
Artist
Te-Tris
Artist
Fu
Artist
6er Gascho
Artist
JWP/BC
Artist
Małolat
Artist
HIFI Banda
Artist
Siwers
Artist
Mor W.A.
Artist
Gruby Mielzky
Artist
Bez Cenzury
Artist
Dj Decks
Artist