Westchnąłem okropnie Głębokim oddechem Tak, że wyszedłem ze środka siebie Znów na polanę, na łąkę. Teraz tu szron na trawie lśnił A oddech zawisł W postaci mgły Na kilka chwil Jak dym. Zadrżałem z zimna, I ze wspomnień Szelestu chrust z oddali... Grzybiarz to czy zwierz? Nie pomnę... Szadź tu Skrzy się lśni, Ach! Zmierzch już Jesienny i zły, A we mnie skrzył się Widm bezkresnych szereg. Wwiercam wzrok w widnokrąg Zmierzchający Tam mogło przecież jeszcze świecić Wspomnienie treści... Lecz nie. Zza mgły jedynie Ryk przeciągły planet Milczał swą nałogową odpowiedź, Co tak ładnie powiedział Barańczak W Widokówce z tego świata. Ślad fosforyczny w pamięci Jak by ktoś garścią bozonów W oczy sypnął I zwiał. A niech mnie! Tam zza krzaka, Szok. Lecz jak by oko wykol Łysnął żubr I zniknął. Łysnął? Żubr fakt, Czy omam? Czy?. Ooooo mam Plecy zziębnięte, bolesne, Ooooo i mam dreszcze I ciernie na głowie Cholernie się czuję, Niepięknie, niedobrze, Ach! Tego by jeszcze Podniosłem się Wreszcie I w trosce o zdrowie Upadłem z powrotem Co nie takie proste Bo dokąd? Powiodłem wzrokiem Wskroś okolicy, Kompletny rozziew doznań, Lecz widzę, To Stoki To obok żwirowni, Taka dzielnica rolna, Tam dalej ulica Pomorska Bez trudu złapałem taksę I tak se Jadę z powrotem Do pierwszego wersu...