Przemieniła na wskroś Wydrążyła mnie Woda ognista Z jęczmienia wydobyta pól Traw meksykańskich garść Przyprawiła mnie O lot bez tchu O stan na podobieństwo snu Jeszcze więcej znam Jeszcze więcej ich znam Zatruwają łeb, odbierają czas Ale żadna z nich Ale żadna jak ty Nie olśniła mnie Nie ujęła win Łąki u schyłku lata Łąki Wyciskałem z nich sok i kolory Oleiste, sezonowe zło Natarczywa na wskroś Nieznośna siła Z jaką płynie Z jaką ciśnie się przeze mnie mrok Jeszcze więcej znam Jeszcze więcej ich znam Zatruwają łeb, odbierają czas Ale żadna z nich Ale żadna jak Ty Nie olśniła mnie Nie dodała mi sił Dalej i dalej na paraboli czasu Wznoszę się, aby za chwilę opaść na dno Z roślin trujących bukietem idę w garści Wszystko najlepsze co mogło być przepadło Jeśli to tylko nieznośne poplątanie Jeśli to tylko chwilowa zapaść woli Jutro spróbowałbym Cię przeprosić ładnie Jutro przyrzeknę Ci wszystko wynagrodzić Niebezpieczne i ciemne Moje wędrówki po piekle Splątane drogi przez noc Nie wydostanę się stąd Chyba że ty Chyba że ty Chyba że podasz mi dłoń Splątane drogi przez noc Nie wydostanę się stąd Nim połknie mnie Nim połknie mnie noc Nim połknie mnie zła noc