Połamany na dwie równe części W braku własnej jedności Podzielony w swoim istnieniu Ja nie wiem dlaczego Ciągle zawodzę siebie Gdy tylko strach ogarnia Czy rozumiesz, jak to jest Kiedy patrzysz w swe wnętrze Wciąż szukasz i drążysz Nie wiedząc, kim jesteś sam Gdy upór nami włada A strach nas upadla Połamany, rozdarty W braku własnej jedności Połamany, rozdarty W braku własnej jedności Wewnętrznie strudzony Ciągle walczę z sobą samym Obdarty ze złudzeń Zobaczyłem, jaki jestem Dobijam do mety Odnajdując tylko koniec Dochodząc do pustych Moich własnych objawień Połamany, rozdarty W braku własnej jedności Połamany, rozdarty W braku własnej jedności Połamany, rozdarty W braku własnej jedności Połamany, rozdarty W braku własnej jedności Wzlatuję, by spojrzeć na gnijący świat Dostrzegam, jak wszystko podlega śmierci Wzlatuję, by spojrzeć na gnijący świat Dostrzegam, jak wszystko podlega śmierci Jak feniks z popiołu powstaję Jak feniks z popiołu wzlatuję Ponad słabości mrozu Ponad słabości mrozu wzbijam się Dopóki mnie ktoś nie ściągnie A wtedy, ach znowu, ach znowu Połamany, rozdarty W braku własnej jedności Połamany, rozdarty W braku własnej jedności Połamany, rozdarty W braku własnej jedności Połamany, rozdarty W braku własnej jedności