Spotkamy się kiedyś na dworcu. Widziałem już to w snach i wywróżyłem w kartach. Miniemy się tak po prostu. Wtedy Ty poczujesz smród, a ja Twój słodki zapach. Odwrócisz się i spojrzysz z góry. Ja udam, że pod kapeluszem swoją twarz schowałem. Przeszyje Ciebie dreszcz. Bo nie wiesz czy zauważyłem, czy Cię nie poznałem. I zaczniesz szybko biec. Jak szybko biegły chwile, gdy szczęście czas odmierzał. I jakoś Tobie uda się, w ostatniej chwili wskoczyć w pociąg, kiedy już odjeżdża. Ja splunę. Bo w takiej samotności ludzie plują jak na filmach, Które puszczałaś mi, Gdy na Twym ciele zostawiałem ślady wina. Kiedy Cię przeszywał dreszcz. Kiedy Cię przeszywał dreszcz. W żółtym świetle jarzeniówek, gdzie nie widać Twoich ust, które drżą, gdy kłamiesz, a może nie wiem już, czy śmiechem zmiotłaś popiół, co pokrywał mi serce i pierwszy raz odżyłem i nie chcę już więcej, nigdy więcej mnie nie traktuj jak człowieka, wolę być zwierzęciem, które śpi u Twoich stóp, które tylko warczy, ale ciągle czeka, tylko warczy, bo nie rozumie słów. Jak dziecko w pierwszym dniu na świecie, Kiedy ból serca nadaje życiu rytm. Oddycham, choć boli, Gdy oddech już złapię, I płaczę, choć nie wiem do czego służą łzy. I śmieję się głośno, bo śmiać się potrafię, Jak bać się samotności, Potrafisz tylko Ty.