Leżę, składam się w kłębek Czekam, aż zdechnę Boję się wyjrzeć za okno, nie wiem czym sen jest Boję się sklepu, boję chodnika, boję Uber Eats Boję się światła, boję lekarza, a znów każą iść Boję się odebrać tela, boję się, gdy nie odbierasz Boję się radia i spojrzeń na spacerach Boję się tych chwil, gdy czuję, że trzeźwość mnie uwiera Boję się odpisać na SMS'a od kuriera nieraz Boję się popatrzeć w oczy, boję się znów dać zaskoczyć Boję się i boję, czas już kończyć Boję się tu zostać i boję się stąd wyjechać Nie wstydzę się szlochać, mam spakowany plecak I mam łóżko w chacie, także w niej zostaje raczej Także fart wariacie, zdrówko nasze oby nasze I tak w kółko ♪ Mam paru ziomali, z którymi mogę zmienić świat Nie mamy się czego bać Nie było jeszcze rzeczy, której bym naprawdę chciał I żeby coś poszło nie tak Nie, no, wiesz po drodze jasny, ale finał zawsze dla nas W sensie, nawet jak nie pyknie szybko, nam to wiesz gdzie lata Nie ma zmartwień, które zasługują na nas dzisiaj Zero atencji dla tych kurew, wypad Nowa płyta, czyste ciuchy Stare miasto, stare kluby Nowe dupki starych kumpli Nowe spruty tamtych durni kurwa (ble!) I po co nam to? (Oh) Zostawmy jutro na zło, jutro Jebane jutro nadciąga A ja myślę w co się ubrać na mój pierwszy wyprzedany Torwar