Widzisz tu tego chłopczyka? Wychodzi z babcią na spacer Buzia mu się nie zamyka Bredzi, nie umie inaczej Mija ich grubas z przeciwka Nazywa dupą wołową (dupą wołową) Chłopczyk się wkurwia i ciska W ślad za nim jeszcze grubsze słowo (chuj!) Nad staw dochodzą niebieski Co nenufarki ma w środku On łaknie, knuje i tęskni Tak by się potaplał w błotku... Pyta, co ten pan z tą panią Tak dziwnie robi i czemu? Gdy słyszy, że rozmawiają Wierzy jak Bogu samemu I eskapada trwa nadal Gdy się potyka, uderza W podkówkę mordka się składa Łza w oczku się kręci świeża Zaraz pocieszą, pójdziemy Dalej, przez mostek i rzeczkę Za łapkę, znikną problemy Chłopczyk się czuje bezpiecznie Sprzyja mu czas i energia Skacze i tańczy, poza tym I z krzaczka bieluń by zerwał I w gówno psie wetknął patyk Niedługo będzie już duży Teraz do domku wracamy Poprzez kuszące kałuże Do siebie, do taty i mamy ♪ Widzisz po trzydziestu latach Ten oto granit milczenia? Po cóż by mu mordą kłapać Nic ciekawego w niej nie ma Grubasy, które są wieczne Każą spierdalać na drzewa Mógłby się pienić i wrzeszczeć Lecz wie, że wiele to nie da Pływa jebany nenufar Po błocie ciemnobrązowym Kogo miał ruchać, to ruchał Toksyny wszelkie zjedzone Oszukać go - trudna sztuka Każdą intencję, czy czysta Sprawdza i sobie nie ufa Nawet na Boga się wysrał Niesprawiedliwość wszelaka W ludzi uderza z pogardą Chciałby umieć się rozpłakać Ale nie umie już dawno A mostów spalił tak wiele Że nikt go dziś nie przygarnie Kiedy mu runie istnienie Co chwieje się bezustannie Spacer dzieciństwa ścieżkami Odebrał mu resztę siły Miejsca przemierzył te same Lecz się warunki zmieniły Demencja wkrótce mu wjebie Jak ojcu i jak mamusi Choć pragnie wrócić do siebie Nigdy do siebie nie wróci