Ech... To jest piosenka o czymś cudownym - naprawdę Prokreacja piękna rzecz Lecz ciężka jak sto kilo kału, jak Pudzian Konieczność ma jednak rozpalić piec Pomału ma zakwitnąć ta róża Jedziemy drodzy państwo z tym koksem Choć mój intelekt dźwięczy spiżem Nie mam być mędrcem tylko chłopcem Fechtować tym co metr niżej Matko Najświętsza wysycha mi w ustach ślina Niech on się powiększa, matko jedyna Brakuje mi już powietrza Może niech cię wydyma, ktoś w zastępstwie Ktoś kto zdzierży Ktoś kto ma chuja jak trąba słonia Kto głośno beka, głośno pierdzi I pochodzi gdzieś spod Radomia Nie! Jak Amundsen szedł na biegun Zapierdalał po pas w śniegu Naprzód - choć się nie da Dalej - bo tak trzeba Wydobywam z gaci organ Wpycham zwiędłego do pizdy Zamiast In Excelsis Gloria Słyszę w wyobraźni gwizdy Ciupulki piszczą na puszczy Zrób nas, prosimy tata Nikt nie zaszedł Lancelot się uśpił Chowam żałosnego gnata Kochani nie dziś, przepraszam Excalibur zepsuto tacie A gdy mimo wady kutasa Kiedyś przyjdziecie do mnie i spytacie "Tata jak smakuje życie" Nie chcę odwarknąć, że smakuje gównem Jesteście takie tycie, że nie warto To byłoby dla was za trudne Wstrzymam się dzielnie Powiem, że smakuje wędzidłem i stosem reguł I kneblem i smutny wyjdę To co spuścić się do zlewu? Nie! Jak Amundsen szedł na biegun Zapierdalał po pas w śniegu Naprzód - choć się nie da Dalej - bo tak trzeba Wydobywam z gaci organ Wpycham zwiędłego do pizdy Zamiast In Excelsis Gloria Słyszę w wyobraźni gwizdy Gwizdy, gwizdy, zasłużyłem, ech gwizdy... Jak Amundsen szedł na biegun Zapierdalał po pas w śniegu Jestem kijem, już nie myślę Pcham z nadzieją w Beskid Wisłę