Tu przy piwie się snują rozmowy Tak jak dym zawieszony nad stołem Leniwie słowo za słowem W gwar odpływa co naokoło Wtem poeta się zrywa do lotu Pani Stasi, co z kuflem się zbliża Barwy słów, pełni serca łopotał To jakby żyto kto ziarnem zagryzał A tam pole jak pszczele plastry Późne żniwa więc ludźmi rojne I rozmyty jesienią przestwór I powietrze na oczach szkliste Mieni, mieni barwami się obraz W pozłacanych ramach dzieciństwa Tu brzmi kroków echo samotne I jak ćma, co do światła się garnie Zabiega drogę przechodniom Których cienie się snują po bramach Wpław przez miasto od brzegu do brzegu Patrzy niebo przez monokl księżyca Inny księżyc się śni idącym To jakby żyto kto ziarnem zagryzał A tam pole jak pszczele plastry Późne żniwa więc ludźmi rojne I rozmyty jesienią przestwór I powietrze na oczach szkliste Mieni, mieni barwami się obraz W pozłacanych ramach dzieciństwa Tu nad ranem sen lepki i mokry Lęk przeszywa stukaniem od okna Wraz z głową kocem się okryć I dać głowie cichą samotność I nie myśleć o jutrze, o wczoraj Chłód od okna, jak pies stopy liże Jak zachować zamglony już obraz To jakby żyto kto ziarnem zagryzał A tam pole jak pszczele plastry Późne żniwa więc ludźmi rojne I rozmyty jesienią przestwór I powietrze na oczach szkliste Mieni, mieni barwami się obraz W pozłacanych ramach dzieciństwa