W szkole zawsze byłem jak ta czarna owca
Byłem mega chudy, nawet jak na chłopca
Miałem tanie ciuchy, taka prawda, obczaj
Delikatnie mówiąc, daleko do bananowca
Mało też mówiłem, trochę marna opcja
Wszystko, co dostałem, to pogarda mocna
Chciało mi się płakać, chciało mi się krzyczeć
Gdy pytali, czy to prawda, że nie mam od dawna ojca (co?)
Wbijali szpilki, wciąż w grupie silni jak wilki są
Ciągłe docinki, głupie minki, byli dowcipni, co?
To brzydki sport, na w-fie szepty, "Weź wytnij go", co, co?
Życie to nie piknik, przywyknij, byłem jak, "Zniknij stąd"
Wtedy poznałem się z rapem i nie przypuszczałem, że da mi tak wiele
Pisałem teksty, a oni się śmiali
Że Kamil chce zostać uznanym raperem
Ziomek mi mówi, że robimy cypher
Bo słyszeli o mnie, chcą walczyć z frajerem
Ja wpadam jak bestia i niszczę każdego
A cała publika ma ciary na ciele
Wracam do domu tak samo jak zawsze
A jednak inaczej, zmieniło się coś
Mam w dupie to wszystko, mam w dupie tych typów
Rozpiera mnie duma, mam siłę i moc
I przyjdzie czas, kiedy to wszystko potwierdzę
Więc idę spać, by dalej móc śnić swoje sny o potędze
W puch nie dam Wam rozbić swoich snów
Oddać się mocy obcych słów
Znów skulony w mroku
Przyszłość wyśnię sobie sam
W puch nie dam Wam rozbić swoich snów
Oddać się mocy obcych słów
Znów skulony w mroku
Przyszłość wyśnię sobie sam
Od zawsze się czułem tu trochę jak obcy (obcy), zgubiony jak E.T
Nie cieszyły sporty, więc śmiali się chłopcy, z takiego co inne miał od nich nawyki
Nigdy fizycznie nie byłem zbyt mocny (mocny), chciałem mózgowi dać wycisk
Często samotnie w natłoku emocji, by swego wkurwienia nie odbić na nikim
W głowie ujebałem sobie koncept, że to życie jednak być może końcem
Chcę rozpalać ogień, nim zgaśnie moje słońce, nieistotne nawet jaką na tym zrobię forsę
Niezrozumiałe te plany przez resztę brały w łeb
Porażki częste i kpiny ze mnie, "Patrz, jaki zjeb" (wiesz, jak jest)
Wiesz, jak jest, ktoś się wyróżnia, każdy z niego szydzi
Brałem to do siebie, jakbym, kurwa, miał się czego wstydzić
Mam prawdziwą pasję w sobie, skumaj, klaunie, nie dowidzisz?
Nie ma szans, że zgaśnie, żaden psubrat jej mi nie obrzydzi
I choć nie raz wydawało się, że marzeniu chce przeczyć wszystko
Mówili mi, że żyję w nierealnym śnie, nie chcieli wierzyć, lecz bez przerwy cisnąć
Czasem mnie prowadziło szczęście, czasem gniew, nigdy lęk i wiesz, że mi wyszło?
Ich słowa były jak pusty dźwięk, gdy moimi tu co dzień zmieniam w sen rzeczywistość
W puch nie dam Wam rozbić swoich snów
Oddać się mocy obcych słów
Znów skulony w mroku
Przyszłość wyśnię sobie sam
W puch nie dam Wam rozbić swoich snów
Oddać się mocy obcych słów
Znów skulony w mroku
Przyszłość wyśnię sobie sam
Поcмотреть все песни артиста