W pełnej flaszce stanął czas I kłuje coś w sercu Zbyt łatwo zapomniał o nas świat W tym bezbożnym miejscu Kiedyś miałem kilka ważnych spraw Dziś nie mam kompletnie niczego Kiedy opuścisz ten senny bar Ja odejdę na końcu sam W ciemność W ciemność Rzecz się dzieje, gdzieś na zakręcie W sumie, nie wiem gdzie konkretnie Można by rzec, że Tak mniej więcej między Paryżem, a Nieporętem W opuszczonym zajeździe co się nazywa Eden I jest niebem dla kierowców w potrzebie I w biedzie Pachnie tu seksem za bezcen Ale on nie chce go więcej Bo się rozsiadł w bezsensie Jak stary Werter Na połamanym krześle rozkłada życie wieczne Na czynniki pierwsze (i drugie, i trzecie) A gdy wyciąga jedną rękę po kieliszek Edeńskiej To obie ma zajęte Bo drugą pisze wiersze Wszystkie butelki są otwarte, ale pełne A kartki szare i nietknięte Na razie nosi się z zamiarem Pióro mocząc w atramencie W pełnej flaszce stanął czas I kłuje coś w sercu Zbyt łatwo zapomniał o nas świat W tym bezbożnym miejscu Kiedyś miałem kilka ważnych spraw Dziś nie mam kompletnie niczego Kiedy opuścisz ten senny bar Ja odejdę na końcu sam W ciemność W ciemność Jego myśli są zimne i ciężkie jak posąg Chciałby iść gdzieś, ale nie ma dokąd Chciałby istnieć, ale nie ma po co Chciałby komuś to wykrzyczeć Ale nie ma tu nikogo Nie ma tu nikogo, kto chciałby go usłyszeć (usłyszeć) Pokiwać głową (pokiwać głową) Podzielić ciszę przez słowo A krzyk przez słowotok Złe dni dzielić nocą A sny spełniać po to Żeby móc dać jej oczom Chociaż jeden byle uśmiech Niby nietrudne, ale już przestał to umieć I tak ogólnie go to nie interesuje w ogóle Ludzie go traktowali jak instrument Spalili jak gumę I zużyli jak Durex A on ma swoją dumę Więc podziękował nieczule Dał triumfalny piruet Siadł na dupie jak krupier Z hukiem przyjął kulkę Jak ulgę W pełnej flaszce stanął czas Przez szeroko drzwi otwarte Światło rzuca się na kartkę Litery gęsto tkane Jakby wytańczył je Fred Astair Wszystko w nawiasie Swoją prawdę wziął pod maskę "Pocałujcie mnie w porażkę i weźcie po flaszce"