Polska musi być dla was tak mała Gdy patrzycie z samego jej szczytu Gdy tymi samymi co wy chodnikami Chodziła przeszłość, dziś chodzi przyszłość Gwiazdy są blisko jak dwie stacje metra Drabiny kiełkują pod stopą A my na Widzewie kaszlemy camelem I gapimy się w niebo z tęsknotą Bo jakkolwiek bym nie chciał Jakkolwiek się bronił To jest zawsze coś z tyłu głowy Co każe nam twardo Smutnym instynktem Jak babcie, rodzice Wujkowie W świetle retkińskich stłuczonych latarni Urodzić się i umrzeć Patrzeć jak lecą mi między palcami Miesiące i lata Nad łysym podwórzem W świetle retkińskich stłuczonych latarni Urodzić się i umrzeć Patrzeć jak lecą mi między palcami Miesiące i lata Nad łysym podwórzem Mój kanał Jasienia, gdzie nie ma policji Ma metr, ale pachnie jak Wisła To miasto tak bardzo pasuje do zimy I modlę się, żeby nie przyszła Piątek dwudziesta, ulica Piotrkowska Błyszczy praskimi światłami Mijamy muzyków, odporni na zimno Pijacko krzyczą za nami A gdyby nie oni to w gwarze kawiarni Już nie czułbym łódzkiego smrodu Udaję, że nie chciałbym mieszkać tam z wami By nigdy nie przyznać przed sobą Że jakkolwiek bym nie chciał Jakkolwiek się bronił To jest zawsze coś z tyłu głowy Co każe nam twardo Smutnym instynktem Jak babcie, rodzice Wujkowie W świetle retkińskich stłuczonych latarni Urodzić się i umrzeć Patrzeć jak lecą mi między palcami Miesiące i lata Nad łysym podwórzem W świetle retkińskich stłuczonych latarni Urodzić się i umrzeć Patrzeć jak lecą mi między palcami Miesiące i lata Nad łysym podwórzem