Nie mogę odnaleźć już tego spokoju Jakbym tego nie potrzebował Kocham być sam no i szanuję ciszę Lecz dobija mnie to od środka Piątek sobota i kolejny weekend mi mija Tak jakby na kodach Życie doceniam dopiero po czasie Gdy spotyka mnie ta agonia Nie patrzę na ludzi Choć zaczynam myśleć inaczej Ze snu mnie budzi ten cholerny budzik Ale potrzebuje go rzadziej no właśnie Chciałbym raz na kilka lat Się znaleźć tam gdzie nie był nikt Całkiem sam na cały świat W miejscu bez wad a w środku ty Może przestanę już walczyć Może przestanę już krzyczeć Może przestanę już mieć wyjebane na krzywdę I w to co się dzieje tu przy mnie Lecz nie chce psuć mojej bańki Nie chce już też być nachalny Chciałbym po prostu się zatrzymać w miejscu na chwilę By zbudować do nieba windę Uciekałem parę lat od zmartwień Dzisiaj biorę i wykorzystuję szanse Dostałem ją od losu, od zawsze Trochę z pogardą się patrzyli na mnie No i dalej patrzą a ja dalej mam ich gdzieś Po co miałem powtarzać mantrę I po co mam łapać okazje Jak każda z nich tak bardzo tego pragnie To same się kurwa złapcie, mam gdzieś Co powiedzą o mnie na mieście Mam jedno serce i nie będę go dzielił na wiecej Niż jest mi to kurwa potrzebne Bo wszyscy znamy konsekwencje Nie boję się strachu, nie boję się przekleństw A moje demony są bardzo potrzebne Mam jeden moment żeby podnieść się i wyjść Nie mam czasu leczę sny, sam wyznaczam sobie rytm Mam jeden moment żeby myśleć tak jak ty Nie mam czasu muszę iść, muszę iść