Kishore Kumar Hits

Szad Akrobata - Bal na Żyletce lyrics

Artist: Szad Akrobata

album: I Niech Szukają Mnie Kule


Słyszałeś o rejsie w mgle? Gondoli co grzęźnie w szkle?
Kiedy ciało trzęsie się, wielu już wie, że śnię źle
Mówią na mnie kat wyklęty, choć płynę tam za ich błędy
W ciszy, która pali w pięty, na wirażach grani krętych
Odwiedzałem takie miejsca, których demon nie odwiedza
Anioł już nie ma serca, pakuje plecak
Z każdą nocą się utwierdzam, ta wiedza upośledza
Zabiera jak morderca część ciebie
Wtedy zaczynasz grę z cieniem, wilgotne ciemne pomieszczenie
A powietrze nie pachnie już tak. Powiesz, że nie?
Podnieś brzemię, nie ma szans na polepienie
Tego, co zniszczyło trzęsienie
Cele z kości czaszek, myśli cichym spacerniakiem
Echo w tańcu korytarzem, drzwi z metalu prawie nagie
Posadzki spod bosych marzeń, w których rzadko brat jest bratem
Rozmarzeniu prości szklarze, każdy marzy, że jest ptakiem
Chcę wydostać się przez kratę, w górę co kusi jedwabiem
I noszą myśli skrzydlate w dal ponad archipelagiem
Jeszcze gdy są na gondoli płynąc nią do przeznaczenia
Wiara umiera powoli, ostatnia umrze nadzieja
REFREN
Niosę wiolinowy klucz, rzeką pastelowych drzew
Za plastelinowy szczyt na ziemię betonowych serc
Gdzie kolorowy szum budzi ospałą krew
I szary kredytowy świt znowu zawija w pleśń
Czuję jak szklany nurt próbuje łapać więź
A ten złowrogi zgrzyt przydusza ich na pierś
Dla mnie to zapis nut do zaginionych przejść
Bo z potłuczonych szyb też można zamek wznieść
Dźwięki zrywanych strun powoli niszczą sieć
Słyszę je blisko gdzieś zza oburzonych szkieł
Cięgle trzymany kurs, precyzją zimnych pchnięć
Nie czuję nic, bo wiem, że lepsze to niż brzeg
Szlakiem podziurawionych płuc, czasami w śnieg czy deszcz
Płacę mój własny dług, gondola kończy rejs
Masz tekturowy gwóźdź? Mam obusieczny miecz
Przysiągłem donieść klucz, więc nie przeszkadzaj nieść
Nie zapamiętuje twarzy, zapamiętuje spojrzenia
Milczę i pilnuję trasy, choć wielu chce los pozmieniać
Trzy razy na cztery razy jestem światkiem odrodzenia
Boją się, że to oceniam, a ja wiem, że tam nic nie ma
Drewno na krawędziach szkła, wokoło pajęcza mgła
Ucieczka mordercza wpław - wielu nie oszczędza ran
Psychika zadręcza ich, wybierają cięcia brzytw
Jakby żaden nie chciał żyć. Już nieważne wejść na szczyt?
A kiedyś kto by pomyślał, że strach zmusza tak do wyznań
Widywałem ich w snach, w których czarne niebo błyska
Zakładam, że nie znają słów aramejskiego pisma
Nieistniejąca gondola i nieistniejąca wyspa
Nieistniejąca podróż na nieistniejącą przystań
Szklana rzeka nie istnieje jak stalowe urwiska
A zdarzenia i zjawiska istnieją prawie w zapiskach
Tylko ja jestem na prawdę - póki kartka jest czysta
Zobacz we mnie kogo zechcesz - do zobaczenia gdzie chcesz
Bo póki mi grają świerszcze, w pamięci, a rzeka szepce
W ręce granat trzymam - stoję - Bóg zapomniał o zawleczce
Witam gości - jak kapitan - tego balu na żyletce
REFREN
Niosę wiolinowy klucz, rzeką pastelowych drzew
Za plastelinowy szczyt na ziemię betonowych serc
Gdzie kolorowy szum budzi ospałą krew
I szary kredytowy świt znowu zawija w pleśń
Czuję jak szklany nurt próbuje łapać więź
A ten złowrogi zgrzyt przydusza ich na pierś
Dla mnie to zapis nut do zaginionych przejść
Bo z potłuczonych szyb też można zamek wznieść
Dźwięki zrywanych strun powoli niszczą sieć
Słyszę je blisko gdzieś zza oburzonych szkieł
Cięgle trzymany kurs, precyzją zimnych pchnięć
Nie czuję nic, bo wiem, że lepsze to niż brzeg
Szlakiem podziurawionych płuc, czasami w śnieg czy deszcz
Płacę mój własny dług, gondola kończy rejs
Masz tekturowy gwóźdź? Mam obusieczny miecz
Przysiągłem donieść klucz, więc nie przeszkadzaj nieść

Поcмотреть все песни артиста

Other albums by the artist

Similar artists