Jak to jest być rycerzem błędnym w mieście pełnym żalu? Kurwa, samotnie do bólu, wciąż na skraju przypału Szczere teksty to sztychy, które w sercach zostają Tych ludzi z żelaza, ćwiczę szermierkę z brygadą Szkicując plany kreślę spore marginesy błędu Osią działań już od dawna nie jest moc popędów Diabeł czai się za rogiem jak w szkolnym zeszycie kutas Sto kontekstów mam na głowie, łatwo mogą się zasupłać Codziennie rzeczywistość mnie dosięga, nieprzyjemna Ratuje mnie życzliwość w drobnych gestach, rytm bębna Uśmiech na znajomych i na nieznajomych gębach Więc nie wrzeszczę żałośnie, ale nie zamierzam szeptać Po co? o, to ważne pytanie na co dzień Bo żyję dla człowieka, a nie dla wynagrodzeń Bez ponagleń, posądzeń, pomówień i pożyczek Jest pomoc bez poklasku, życie nigdy bez pomyłek Słońce frunie nad blok Po ścianie spływa cień Wyciągam dłoń Ale światła nie da się schwytać Wpatruję się w osiedle Jakbym czytał wiersz Wszystko jest inne Z perspektywy chodnika Słońce frunie nad blok Po ścianie spływa cień Wyciągam dłoń Ale światła nie da się schwytać Wpatruję się w osiedle Jakbym czytał wiersz Wszystko jest inne Z perspektywy chodnika Łapię Polskę w kontekście, a ziarna prawdy Łowię sobie z kropli, która do mnie docieknie Z głównego nurtu, lecz na pierwszym planie własną winę widzę I czasem jest mi ciężko kiedy myślę Norwidem Że stworzony ze strzępów, zrodzony z rozdarć Wtrącony na wieżę pośrodku tego kontekstu Skąd śpiewam zamiast gromić złowieszczo Zapraszam zamiast bronić dostępu Moja droga szalona, moja zgoda na Boga Moje słowa dla ziomów, którzy szponcą na blokach Moja dobra strona i tożsamość po długich bojach Ustalona - to moja skała piotrowa Tak się unoszę z tą myślą, ciężko potem zlądować Coś jak powrót z gwiazd, bo zwariował świat, który mnie wychował A trza coś zrobić, o coś zadbać, coś ponagla Taka dola, człowieniu, nie da złapać się światła Słońce frunie nad blok Po ścianie spływa cień Wyciągam dłoń Ale światła nie da się schwytać Wpatruję się w osiedle Jakbym czytał wiersz Wszystko jest inne Z perspektywy chodnika Słońce frunie nad blok Po ścianie spływa cień Wyciągam dłoń Ale światła nie da się schwytać Wpatruję się w osiedle Jakbym czytał wiersz Wszystko jest inne Z perspektywy chodnika Rodzimy się porozrzucani jakby siewca najebany siał Nieprzepisowo nieposegregowani A Polska to jest słuszna przyczyna żeby szukać prawdy Jak we własnym kraju kurwa robisz za murzyna Krople potu lecą z bani, kiedy się pojawia duma Budzącej się inteligencji i zaczynasz kumać To uczucie, że tu nie pasujesz, że nie masz wpływu Ale stąd wyjechać w pizdu to haniebny wybór Bezradność da się zapić lecz sumienia nie da rady Więc szukasz podpowiedzi które dały starsze składy Wcześniej ci co szli solidarnie Wcześniej są pamiętniki partyzanckie, w ogóle zawsze coś jest najpierw Przygoda się zaczyna gdy masz tyle pokory By w sąsiada oczach widzieć, że to samo dźwiga U mnie stara bida ale dzięki Bogu nowe szlaki Bo mi hip hop dał możliwość, a Polska dała braci Słońce frunie nad blok Po ścianie spływa cień Wyciągam dłoń Ale światła nie da się schwytać Wpatruję się w osiedle Jakbym czytał wiersz Wszystko jest inne Z perspektywy chodnika Słońce frunie nad blok Po ścianie spływa cień Wyciągam dłoń Ale światła nie da się schwytać Wpatruję się w osiedle Jakbym czytał wiersz Wszystko jest inne Z perspektywy chodnika