Trąbka, bębny i bas, szarości dnia Brzmi to trochę jak miły kac, ot, skojarzenie Noc chowa cienie, śledzę światło tych gwiazd Co uparcie co wieczór tu wzlatują nade mnie Jakoś mi tak przyjemnie bo się czuję bezbronny Jednocześnie i bezpieczny i zadbany Membrany pulsują, falujący dźwięk trąbki Rurami ślę sąsiadom z najlepszymi życzeniami Liście zamiatają chodnik, a ja go depczę Kroki dają rytm, zdarzenia szyją poezję Wszystko co miejskie, cywilizacja Prostego chopa chichot losu zagnał do miasta Brama otwarta, a co brama to klisza Mury pełne kul i krwi, spalin i krzyków Warszawa - miasto nie do zdobycia Odejście od zmysłów, pozostanie przy życiu Na czterech metrach kwadratowych Cały mój wszechświat, człowieniu W tych czterech metrach kwadratowych Cały mój wszechświat, i nie ma problemu Na czterech metrach kwadratowych Cały mój wszechświat, człowieniu W tych czterech metrach kwadratowych Cały mój wszechświat, i nie ma problemu To co stworzyłem, to już żyje własnym życiem Z mroku nocy błyska do mnie kilka zwycięstw Dziś mam ciche życie, lubię małe rzeczy Ale nawet po te małe mi się wcale nie chce spieszyć Znam milion bohaterów, autorytetów garstkę Zabłocone drogowskazy na podartej mapce I niepewność - stała towarzyszka przy mnie A ja sam nie wiem czy ją lubię czy nie Mój kosmos na czterech metrach kwadratowych Moje blanty, moje szlugi i mój alkoholizm Może bardziej, kurde, mógłbym się zmobilizować Ale spokój w tej niechęci to jest wynik drogi Mnie nie nęci cel finansowy, a może jednak? Uczę się pokory i zrozumienia, człeniu I odpuszczenia otoczeniu, człeniu Bo twórca jest ważniejszy od dzieła, człeniu Na czterech metrach kwadratowych Cały mój wszechświat, człowieniu W tych czterech metrach kwadratowych Cały mój wszechświat, i nie ma problemu Na czterech metrach kwadratowych Cały mój wszechświat, człowieniu W tych czterech metrach kwadratowych Cały mój wszechświat, i nie ma problemu